sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 2 ( część 2)

-Dziękujemy Ci Desmondzie. Bardzo ciekawa praca jednak mam do niej kilka uwag- powiedziała pani Anderson kiedy usiadłem w swojej ławce po przeczytaniu mojego opowiadania. Było kiepskie. Prawdopodobnie z tego powodu, że pisałem je dzisiejszego dnia po tym jak przed wyjściem do szkoły pies Amber zeżarł mi moją dopracowaną historię nad którą trudziłem się cały tydzień. Nie znosiłem tego potwora od kąt dwa dni temu ojciec przyniósł go mojej siostrze w kartonowym pudełku. Uznał, że to nagroda za to co przeszła i w sumie w dalszym ciągu przechodzi ze zmasakrowanym palcem. To idiotyczne. Gdybym ja za każdym razem kiedy uświniłem całą kuchnie i spowodowałem uszkodzenie jakiejś części mojego ciała dostawał psa prawdopodobnie mieli byśmy w domu już całą hodowlę.
-Proszę mówić. Z wielką przyjemnością ich wysłucham- odparłem zastanawiając się czy nie zabrzmiałem sarkastycznie. Naprawdę chciałem wiedzieć co robię nie tak.
-Piszesz w miarę poprawnie pod względem językowym jednak twoja opowieść była bardzo prosta. Zdecydowanie poskąpiłeś epitetów i odpuściłeś sobie wiele różnych opisów dzięki którym mógł byś zaprezentować wachlarz swoich umiejętności w całości a nie odsłaniać tylko jego część. Powiedz mi ile zajęło Ci napisanie tych kilku dziesięciu zdań?
- Wstyd mi to przyznać, ale dosyć nie wiele. Byłem zmuszony pracować nad tym w czasie lekcji. Moja poprzednia praca uległa niespodziewanej destrukcji. Los lubi sobie czasem ze mnie podrwić.
-Rozumie. W takim razie muszę Ci pogratulować jak na tak niewiele czasu zrobiłeś kawał naprawdę dobrej roboty.
-Dziękuję.
Byłem zadowolony chociaż świetnie zdawałem sobie sprawę z tego, że to co przed chwilą usłyszałem wcale nie brzmiało by tak samo gdyby moja nowa mentorka usłyszała historię, którą przygotowałem wcześniej. Byłą o wiele dłuższa i na pewno zawierała sporo wpadek językowych, a także słów użytych w nie odpowiednim kontekście. Mimo wszystko cieszył mnie fakt, że prawdopodobnie w śród obecnych znajdowały się przynajmniej dwie osoby, których prace były zdecydowanie gorsze.
Jedną z nich była niska blondynka o kręconych włosach spiętych w kucyk. Miała jasną karnację i oczy pomalowane na niebieski kolor. Jej ubiór można było porównać do stroju jaki założyła by starsza sekretarka w podupadającej firmie budowlanej. Swoją drogą wydaje mi się, że jej dzieło spokojnie mogła by stworzyć osoba pracująca właśnie na takim stanowisku. Przedstawiła się jako Sebastiana -co niezmiernie mnie rozbawiło- i była ode mnie starsza.
 Jako, że Seba była weteranką konkursów dla młodych pisarzy, a także autorką kilku własnych powieści, których niestety jakimś dziwnym trafem nikt, ale to nikt nie chce wydać poprzedziła odczytanie swojego opowiadania profesjonalną przedmową. Niestety obawiam się, że nie jestem w stanie przytoczyć jej dosłownie jednak główny sens jej wypowiedzi głęboko wrył mi się w pamięć.
O tuż historia, którą za moment mieliśmy usłyszeć pochodziła z jej najnowszej książki pod tytułem ,, Tylko jabłoń jest symbolem sprawiedliwości" co powinno wyraźnie zaalarmować panią Anderson i skłonić do wyproszenia uczestniczki z pomieszczenia i wykreślenia jej nazwiska z listy obecności. W sumie z wypowiedzianych przez moją nową koleżankę blisko 5 zdań tylko to udało mi się zapamiętać.
 Monolog głównej bohaterki, którym się z nami podzieliła doprowadził do wytrzeszczu oczu prowadzącą warsztaty polonistkę.  Młoda dziewoja rozwodziła się nad sensem istnienia kalorycznych potraw używając głównie słów ,, są" ,, niezdrowe" ,, grubi" ,,były" ,,było" ,, jedzenie". W połowie jej pracy zapragnąłem wyjść tak bardzo jak jeszcze nigdy podczas odczytywania poprzednich dzieł, a warto podkreślić, że nasze spotkanie rozpoczął nadzwyczaj utalentowany poeta.
Był drugą osobą, która prawdopodobnie poradziła sobie gorzej niż ja. Młodszy ode mnie Harold przygotował na dzisiejsze spotkanie wiersz o tematyce miłosnej z powodu zawodu jaki spotkał go kilka dni temu. Początek jego poematu brzmiał mniej więcej tak:

Kwiaty rosną na zielonych łąkach,
Serca więdną w ludzkich ciałach.
Niebo rozświetlają tysiące gwiazd,
Podczas gdy z moich oczu leją się setki tysięcy łez.

Zostawiłaś mnie samego
w próżni
w wielkiej jaskini uczuć 
rozjechanego walcem niczym zdechła wiewiórka 
przygnieciona do podłoża kawałkiem drewna.

Opuściłaś mnie mimo, że ja zawsze podawałem ci dłoń.
Opuściłaś mnie mimo, że ja zawsze byłem przy tobie.
Opuściłaś mnie mimo, że ja potrzebowałem twego wsparcia.
Opuściłaś mnie pozostawiając w ustach pustkę i pragnienie ciepłego języka.

wielorybi smutek 
zawładną mym ciałem

Niestety tak się niefortunnie złożyło, że następnych trzech zwrotek tego wspaniałego wiersza nie udało mi się zapamiętać jednak po tym jak na początku czwartego wersu pojawiło się określenie ,,wielorybi smutek"mój umysł zajęty był powstrzymywaniem wybuchu śmiechu. Po za tym było mi trochę szkoda tego chłopaka. Wyglądał na bardzo sympatycznego i nie chciałem żeby było mu przykro dlatego, że jakiś wcale nie znający się lepiej od niego na liryce osobnik nagle rykną śmiechem słuchając jego wypocin.
Po za mną i tą dwójką nie koniecznie uzdolnionych dzieciaków swoje prace czytała jeszcze piątka innych uczniów. Wydaje mi się, że to co przynieśli było na dosyć wysokim poziomie.
Jedna dziewczyna przygotowała opowiadanie fantasy o wróżkach ciemności pisane w trzeciej osobie i chyba była to najlepsza z pośród wszystkich prac. Pomimo faktu, że narratorem nie był żaden z uczestników świetnie oddała emocje bohaterki rozrywanej na końcu za pomocą narzędzia tortur.
- Dziękuję wam bardzo za zaangażowanie. Jako, że nie zostało nam zbyt wiele czasu poproszę tylko aby każdy z was wylosował z pośród tej sterty kartek jedną postać i spróbował jakoś ciekawie ją opisać po mimo faktu, że raczej nie są to rysunki osób szczególnie wyróżniających się z tłumu. Liczę na to, że przyniesiecie mi na za tydzień gotowe charakterystyki.
Podszedłem do kupki kartek i wyciągnąłem z niej jedną po bazgraną kserówkę. Nie maiłem czasu teraz na nią spojrzeć bo za chwile miał  mi się zacząć historia, a warto powiedzieć, że na lekcję do tego nauczyciela spóźniali się tylko samobójcy.
Usłyszawszy dzwonek podniosłem z ziemi torbę i z rozpędem rzuciłem się w stronę otwartych drzwi uderzając ramieniem wchodzącą do klasy dziewczynę, którą jakiś czas temu przypadkowo potrąciłem na korytarzu. Tym razem to ja wylądowałem na podłodze przygnieciony jej ciałem, a ona wyraźnie zdenerwowana nie pomogła mi wstać. Poderwała się z ziemi i podniosła leżącą obok mojej ręki czarną torbę spoglądając na mnie z nienawiścią, a następnie pewnym krokiem podeszła do biurka pani Anderson.
Rebeca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz