poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział 1 (część 5)

Kiedy wróciłem do domu dochodziła 20.00. Jako, że zapomniałem zadzwonić do moich rodziców i uprzedzić ich o późniejszym powrocie cała rodzina zachodziła w głowę gdzie jestem, a przynajmniej tak mi się wydaje. Kiedy moja matka ujrzała mnie w progu salonu nie wiedziałem czy ma ochotę mnie przytulic czy może wolała by jednak zakopać żywcem. Ogólnie rzecz biorąc sytuacja, którą zastałem po otworzeniu drzwi była dosyć absurdalna mówiąc delikatnie. Moja matka siedziała przy stole i krzyczała, że na pewno coś mi się stało. Ojciec natomiast spoczywał na kanapie i usiłował uspokoić ją słowami... których raczej nie należy mówić kobiecie gotowej w obawie o własne dziecko dzwonić na policje. Swoją drogą prawdopodobnie gdyby nie mój nagły powrót właśnie tam by za telefonowała. Moja młodsza siostra korzystając z nieuwagi rodziców próbowała swoich sił w kuchni usiłując upiec ciasto. Kilka dni temu trzynastoletnia Amber wkroczyła do mojego pokoju i oświadczyła iż razem ze swoją przyjaciółką zakłada restauracje gdy tylko zakończy edukację, po czym poprosiła mnie żebym pomógł jej znaleźć jakąś starą książkę kucharską babci. Młoda doszła bowiem do wniosku iż żeby być szefem kuchni we własnej knajpie przydało by się nauczyć gotować. Nie wiem co spowodowało, że spłodzony przez moich nad wyraz przeciętnych rodziców potomek płci pięknej był tak niesamowicie spostrzegawczy. Muszę przyznać, że jeszcze przed rozmową z Amber wydawało mi się, że to umiejętność prowadzenia promu kosmicznego jest niezbędna do zostania kucharzem. Kiedy teraz się nad tym zastanawiam wydaje mi się, że faktycznie zdolności kulinarne mogą mieć w tej branży jakieś znaczenie.
-Desmond!- wrzasnęła moja mama przytulając mnie do swojej piersi- Chyba nie muszę mówić jak wielki masz szlaban.
Pokiwałem smutno głową marząc by wszystko to co jeszcze się nie wydarzyło było już dawno za mną. Prawdopodobnie szykował się kolejny miesiąc bez kieszonkowego. Za pewne mogłem się też pożegnać ze zbliżającą się imprezą u Liny.
-Usiądź synu.-powiedział ojciec wskazując sofę na której spoczywały jego pośladki.
Normalnie nie zwrócił bym uwagi na takie polecenie, ale jako że atmosfera w domu wydał się nie co bardziej napięta niż zwykle przycupnąłem zgodnie z zaleceniami na beżowej kanapie. Ostrożnie wybrałem jej przeciwległy kąt.
-Widzisz Des. - głośne westchnienie- Ja naprawdę jestem świadom tego, że dorastanie to trudny okres-zaczął mówić, ale najwyraźniej nie było to nic ciekawego dlatego, że moje myśli od razu ulokowały się  w moim pokoju i zajmowały się pisaniem dalszej część mojej pracy. Utknąłem w można by powiedzieć kulminacyjnym momencie dlatego jak najszybciej chciałem skończyć pogadankę.
-Desmondzie czy ty mnie w ogóle słuchasz?- zapytał ojciec.
Potrząsnąłem głową budząc się z zamyślenia i usiłując odnaleźć w sytuacji.
-Tak jasne.-powiedziałem z przekonaniem tak aby ojciec nie zapytał przypadkiem jak brzmiały jego ostatnie słowa. W stanie, w którym się znajdowałem mogłem mies problem z powtórzeniem kilku pierwszych, które generalnie rzecz biorąc dotarły do mnie w największym stopniu.
-Mam taką nadzieję aczkolwiek odnoszę złudne wrażenie, że całkowicie mnie zignorowałeś.
-Ależ tato. Naprawdę nie śmiał bym.-zaprotestowałem próbując nie być ironicznym.
-Zresztą nie ważne i tak nie chce mi się powtarzać od początku tej całej litanii. Powiedz mi w takim razie jeszcze tylko gdzież to tak długo siedziałeś.
Nie mogłem tak porostu przyznać się przed swoim prawnym opiekunem, że zamiast iść do szkoły postanowiłem pojechać wraz ze swoimi nie do końca zrównoważonymi znajomymi do wesołego miasteczka. Musiałem coś wymyślić.
-Byłem u Siekiery robiliśmy razem referat na angielski.
Ojciec tylko spojrzał na mnie z nie dowierzaniem, ale ja starałem się zrobić taką minę żeby wyglądało, że to co mówię jest szczerą prawdą.
-Od wiózł mnie potem do domu. tak jak zwykle. Nie potrzebnie się martwiliście.
-Dobrze przynajmniej, że robiłeś coś pożytecznego, a nie włóczyłeś się po jakiś melinach.-według mojego starszego ja i moja paczka byliśmy bandą narkomanów, którzy za każdym razem kiedy się spotyka udaje się w jakieś obskurne ustronne miejsce walić w żyłę.- O szlabanie porozmawiamy jak tylko mama wyjdzie z łazienki.
Moja mama najwyraźniej uznała, że przeprowadzenie czegoś na wzór "męskiej rozmowy" najlepiej wpłynie na moją psychikę dlatego gdy tylko ojciec poprosił żebym usiadł czmychnęła wziąść prysznic.
Mój tato nie dodał już nic więcej, a między nami zapanowała niezręczna cisza przerywana tylko dźwiękami miksera dobiegającymi z naszej kuchni. Wbrew pozorom nie mieliśmy ze sobą złych relacji. Staraliśmy się koegzystować tak aby nie wyrządzać krzywdy ani sobie ani nikomu innemu dlatego najłatwiej było ograniczać się do rozmów koniecznych zwłaszcza, że na większość tematów mieliśmy różne zdanie.
Po upływie kilku nie przyjemnych minut podczas, których obydwoje wpatrywaliśmy się w  białe ściany zapytałem czy mogę włączyć telewizor. Tak się akurat złożyło, że na jednym z kanałów sportowych odbywała się akurat transmisja meczu siatkówki, która interesowała nas obydwu.
Mama wyłoniła się z łazienki po 10 minutach w piżamie i z turbanem na głowie. Usiadła po między nami, a ja wyłączyłem odbiornik. Zaczynała się najgorsza część dzisiejszego wieczoru.
-Chciała bym żebyś wiedział synku, że my...-zaczęła ale po chwili przerwało jej wycie mojej młodszej siostry. -Co się tam stało do cholery ?! Amber?! Nic ci nie jest?!- krzyknęła wstając i ruszając w kierunku kuchni.
Tata spojrzał na mnie pytająco.
-Znając Młodą pewnie upiekła zakalca i zdała sobie sprawę, że nie wyrośnie na dobrą kucharkę.
-Myślę, że do podobnych wniosków powinna dochodzić za każdym razem kiedy tylko bież do ust jedno z przygotowanych przez matkę dań.
-No cóż masz rację talentu kulinarnego to ona nie miała po kim odziedziczyć.
Roześmialiśmy się chociaż ta krótka wymiana zdań nie była śmieszna nawet w małym stopniu.
-Cholera jasna! Stephan chodź tu natychmiast!-dobiegł nas wrzask matki ledwo słyszalny przez nieustający krzyk mojej siostry. Tata wzruszył ramionami i powoli podniósł się z kanapy.
Uznałem, że skoro nie zostałem poproszony o przybycie na ratunek -pewnie dlatego, że wyrządził bym tylko więcej szkód- mogę zostać w salonie. Po chwili jednak zostałem przyzwany  przez w biegu łapiącego kurtkę ojca.
-Desmond nie siedź tak tylko weź z szafki bandaż i zanieś go matce. Jedziemy do szpitala. Amber włożyła palec do miksera.
Rebecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz