poniedziałek, 18 maja 2015

Uwaga!

Moi kochani czytelnicy. Wszem i wobec oświadczam wszystkim zniecierpliwionym i ciekawym dalszych losów Desmonda i Liliany, że wznawiam moją działalność. Mam kilka nowych pomysłów dlatego co jakiś czas poprzednie wpisy mogą podlegać wszelkiego rodzaju modernizacją. Korzystając z okazji, chciałam wam jeszcze raz polecić książkę ,, Kochani dlaczego się poddaliście?". Ostatnio przeczytałam ją po raz kolejny kilku kro tnie bezpośrednio po sobie i muszę powiedzieć, że za każdym razem kiedy ją kończyłam byłam tak samo oszołomiona.
Rebeca

niedziela, 3 maja 2015

WAŻNE !!!

Witajcie moi mili. Chciałam wam powiedzieć, że zawieszam bloga. Nie dlatego, że mam złe stopni czy też innego rodzaju problemy, a dlatego, że przestałam dostrzegać w tej historii siebie, a skoro w mojej własnej opowieści nie ma najmniejszej cząstki  mnie samej nie mogę pisać jej dalej. Mam teraz trochę gorszy czas i może kiedy przez niego przebrnę wrócę z powrotem do przygód Lilianny i Desmonda.
Rebeca

niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział 2 ( część 6)

Sakura i Kristofer śmiali się głośno przekazując między sobą jointa. Byłem dzisiaj bardzo zmęczony dlatego postanowiłem ograniczyć swoją "imprezową aktywność" do wypicia jakiejś nie znacznej ilości piwa.
Mimo iż zegar bił 23.30 i jakaś połowa domówki był już za nami ja wciąż miałem nadzieję, że niedawno poznana dziewczyna jeszcze się pojawi.
-Gościu błagam weź wyluzuj. Od jednego bucha jeszcze nikt nie umarł. Odstresujesz się trochę- namawiał mnie Kristofer przystawiając skręta do ust.
-Ile razy jeszcze mam ci powtarzać, że dzisiaj się w to nie bawię?
Sakura pokręciła głową wtulając się w ramię popijającego drinka Siekiery.
-Proszę tylko nie mów, że w dalszym ciągu czekasz na tą laskę.
Skrzywiłem się nie chcąc przyznać, że to prawda
-O stary, nie wiedziałem, że już teraz zajdzie taka konieczność, ale cóż na szczęście jestem odpowiednio przygotowany. Czas otworzyć moją torebkę ratunkową- wrzasnął Kris tak głośno, że prawdopodobnie wszyscy przebywający w domu Sakury zwrócili na niego uwagę, a jako że ludzka ciekawość nie zna granic to z pewnością dopatrzyli się wyciąganej przez niego z kieszeni torebki kokainy. Wyrwałem mu woreczek pełen białego proszku i z powrotem wepchnąłem do jego kieszeni najgłębiej jak było to możliwe.
-Des weź wyluzuj poza tym kurwa gdzie z tymi łapami?!- powiedział odpychając mnie od siebie.
Wiedziałem, że mój kumpel czasem wciąga co nie co więc w sumie nie zdziwił mnie fakt, że ma w kieszeni trochę śniegu aczkolwiek wyciąganie go w miejscu pełnym ludzi wydawało mi się z lekka nie rozsądne.
Sakura roześmiała się.
-Odpuść już. jest piątek. Ona już nie przyjdzie. Albo leży nawalona pod jakąś ławką, albo pije ze swoimi znajomymi. Sorry Gaara, ale chyba trochę się co do niej przeliczyłeś.
Jako że od wieków byłem człowiekiem niezwykle podatnym na wpływy potulnie zaciągnąłem się jointem, który dziwnym trafem nagle wylądowała w mojej dłoni. Towarzyszyły mi gromkie oklaski ze strony znajomych.
- Brawo! Zajęło nam to całe...-Siekiera spojrzał na zegarek. Był już tak wstawiony, że zanim udało mu się z niego co kol wiek odczytać minęło trochę czasu.-...dwie trzy godziny, ale ostatecznie udało nam się sprowadzić cię na drogę pełną łajdaków i narkomanów bez większych perspektyw.- wymamrotał prawie nie zrozumiale, a ja roześmiałem się głośno rozbawiony jego dykcja.
Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie i nawet nie zauważyłem jak czyjaś dłoń wyrywa mi blanta.
-A co to za gówno?- zapytał odległy głos.
-Żadne gówno- zaprotestował Kristofer- Najdroższy towar na mieście. Nie znajdziesz lepszego. Słowo harcerza.
Lilianna sztachnęła się i oddała skręta Krisofi.
-Jak dla mnie bez szału - oceniła wyciągają paczkę marlboro.- Mogę się dosiąść?
W odpowiedzi pokiwałem twierdząco głową, a Sakura Kris a nawet prawie nieprzytomny Siekiera dostali ataku śmiechu.
-Tylko na tyle cię stać? Od trzech godzin pieprzysz tylko o jej "idealnych" włosach, a kiedy wreszcie się pojawia potrafisz zdobyć się tylko na lekceważący ruch głową? Nie wiem ile razy już ci to mówiłam, ale jesteś beznadziejny.- Kwiat Wiśni nie szczędziła komplementów.
Poderwałem się z miejsca i lekko zachwiałem, a na konie podałem rękę Liliannie poprawiłem leżącą na dywanie pufę i palnąłem najgłupszą mówkę jaką tylko zdołałem wymyślić.
-Och miłościwa pani, a cóż to za pytanie? To miejsce wręcz nie może doczekać się twoich jędrnych pośladków!
Rozbawiona dziewczyna spoczęła w naszym gronie i odpaliła pierwszego papierosa.
-Faceci- skomentowała- co oni by bez nas zrobili.
-Święte słowa- przytaknęła jej Sakura.
Kolejne godziny mijały dosyć szybko. Okazało się, że nasza piątka, a raczej szóstka dlatego, że chwile po naszym powitaniu dołączył do nas Mats miała całkiem sporo wspólnych tematów. Lilianna była jeszcze lepszą osobą niż to sobie wyobrażałem. Inteligentna, błyskotliwa, a do tego całkiem nie brzydka. rzec by można, ż urodą grzeszyła jak mało która istota.
-Dlaczego tyle palisz?- zapytał Siekiera. Kiedy tylko Sakura przypomniała sobie, że prawdopodobnie to właśnie jej chłopak będzie naszym kierowcą zabroniła mu brać do ust nawet najmniejszego łyka alkoholu dlatego stan Kuroyuukiego był obecnie w miarę stabilny.
-Właśnie, to bardzo dobre pytanie. Od kąt do nas przyszłaś ani chwili nie spędziłaś nie emitując dymu do atmosfery.
Lilianna zaciągnęła się.
-Widzicie, papierosy mają dla mnie bardzo symboliczne znaczenie.
-O matko- westchnął Siekiera. Zdecydowanie nie był typem filozofa.
-Mianowicie?-dopytałem ciekaw jej odpowiedzi.
-,,I tak każdy skończy jak papieros wypalony".- powiedziała tajemniczo.
- Co to znaczy?- Byłem bardzo zainteresowany tym co ma do powiedzenia.
-To fragment tekstu piosenki zespołu z za oceanu, którego jak mniemam nie zna nikt na tym kontynencie. W każdym razie bardzo lubię ten cytat. Prawdopodobnie dlatego, że całkowicie się z nim zgadzam. Ludzie są jak papierosy. Mogą trochę różnić się opakowaniem, ale wewnątrz zawsze mają to samo i któregoś dnia się skończą nie zależnie jak będzie wyglądała ich śmierć, w końcu nastąpi. W każdym w którymś momencie zgaśnie płomień życia i zostanie rzucony na ziemię. Tak jak by nigdy nic nie znaczył. Reszta naszego gatunku o nim zapomni dlatego, że na naszej ziemi jest jeszcze cała masa innych ludzi, fajek.
Chyba do tej pory przeceniałam swoją inteligencje. Nie wiedziałem co powinienem odpowiedzieć. Nie chciałem wchodzić z nią w dyskusję na ten temat bo na pewno by mnie zagięła już na samym jej początku.
-Aha. - wydukałem tylko nie umiejąc wydobyć z siebie ani jednego słowa na temat togo co przed chwilą usłyszałem.- A reszta tych twoich przemyśleń? Z tego co pamiętam mówiłaś w liczbie mnogiej o dostrzeganej przez ciebie symbolice.
Uśmiechnęła się.
-To co prawda nie jest żadną metaforą... ale wcześniej wspominałeś, że lubisz Johna Greena. Zapoznałeś się z jego twórczością w całości?
Pokiwałem głową.
-Zastanów się zatem nad istotą palącej Alaski.
Zrobiłem o co mnie poprosiła jednak jedyne co przyszło mi na myśl to to, że Alaska paliła po to by któregoś dnia umrzeć. Ciężko było mi uwierzyć, że właśnie to kazała mi przeanalizować Lilianna.
-Czekaj, nie za bardzo rozumiem co masz na myśli- powiedziałem zmieszany, a moja rozmówczyni wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
-Ale jak to? Przecież powiedziałeś, że czytałeś każda jego książkę.
-Bo czytałem-odpowiedziałem obojętnie.
-W takim razie nie rozumiem czego nie pojmujesz- oburzyła się.
-Wydaje mi się- zaryzykowałem- że to trochę.. no nie wiem... zbyt proste? Zbyt nieskuteczne?
Lilianna zdziwiła się.
-Widzisz wywołanie śmierci na skutek palenia papierosów to bardzo długi proces. Poza tym żeby dostać rak płuc trzeba by wypalać nieprawdopodobną ilość fajek dziennie. Nie sądzę żebyś zarówno ty jak i Alaska była w stania aż tyle napalić.
Lilianna zamyśliła się i przez moment trwaliśmy w milczeniu, które zdawało się trwać wiecznie. Siekiera, który tylko przysłuchiwał się naszej rozmowie obserwował z zainteresowaniem rozwój sytuacji. Nasz nowa towarzyszka musiała mówić naprawdę ciekawie dlatego, że tyrpnął on rozmawiającą z jakąś dziewczyną o kręconych włosach Sakurę.
- Nie wiem jak dla Johna Greena i nie wiem jak dla samej Alaski, ale dla mnie każdy kolejny papieros to krok w stronę spełnienia marzeń. Każdy kolejny buch, którym się delektuję pozwala poczuć jak na moich dłoniach powoli zaciskają się kościste palce śmierci. To trochę tak jak gdybym bawiła się z nią w chowanego, a nasza rozgrywka miała by z góry ustalonego zwycięzce. Kiedy mam w ustach fajkę Kostuchna widzi moją sylwetkę i zbliża się w jej stronę, ale kiedy jest na wyciągnięcie ręki cygareta niespodziewanie się kończy, a ja znikam za kolejnym drzewem zmuszając ją do dalszych poszukiwań.
Nie odpowiedziałem jej czekając aż uzupełni swoją wypowiedź. Nie znałem jej zbyt długo, ale mimo wszystko wiedziałem, że to jeszcze nie koniec jej monologu.
-W zasadzie- dodała w końcu- każdy z nas gra ze śmiercią w taką grę. Ty też Desmondzie, tylko nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Kiedy robisz coś niebezpiecznego, kiedy pojawia się zagrożenie jeśli dobrze wytężysz słuch usłyszysz jej oddech, poczujesz jej dotyk, a może nawet zobaczysz skrawek jej peleryny, ale nie chwycisz jej za dłoń bo uda Ci się ukryć by w spokoju wyczekać dnia, w którym nie będzie już ani jednej bezpiecznej nory. To straszne, ale taka jest prawda, a ty mówiąc, że palenia papierosów tylko po to by umrzeć jest zbyt banalne ani trochę się nie mylisz jednak obawiam się, że sama śmierć nie należy do trudniejszych.- uśmiechnęła się smutno, a w około nas zebrała się cała nasza siódemka zasłuchana w jej słowa.
-Późno już. Powinniśmy się zbierać- powiedział Kay- Spokojnie odwiozę nas nie pozwolę mu prowadzić w takim stanie. Lilianna?
-Tak?
-Możesz jechać z nami.
Rebeca

Rozdział 2 ( część 5)

Po skończonych lekcjach Siekiera odwiózł mnie do domu. Początkowo proponowała abym razem z nim udał się do centrum handlowego pomóc wybrać Sakurze jakąś sukienkę na wieczór, ale odmówiłem. Obiecałem Amber, że poprawię jej jakieś opowiadanie na angielski, a po za tym i tak nie szczególnie miałem ochotę pałętać się po sklepach. Jestem 100% facetem i takie miejsca jak galerie handlowe nie należą do moich ulubionych. Poza tym byłem z lekka przerażony perspektywą wieczoru w towarzystwie tak pięknej dziewczyny jak Lilianna i pewnie i tak nie mógł bym się na niczym skupić. Chociaż nie zapowiadało się na romantyczną posiadówkę we dwójkę, denerwowałem się tak jak bym przygotowywał kolację przy świecach, do której mam nadzieję w przyszłości kiedyś dojdzie. W towarzystwie dziewczyny, która w padła mi w oko ostatni raz miałem przyjemność przebywać w wieku 10 lat dlatego ewidentnie nie miałem w prawy we flirtowaniu. Po za tym obawiałem się iż nie uda mi się zrobić dobrego wrażenia swoim wizerunkiem. Jakoś tak wyszło, że wszystkie moje ubrania wyglądają bardzo podobnie. Powiem szczerze w jednej chwili na głowę sypnęły mi się wszystkie te zmartwienia, których jak najdłużej chciałem uniknąć.
- Desmondzie!- dobiegł mnie krzyk młodszej siostry gdy tylko przekroczyłem próg domu- pamiętasz o swojej obietnicy ?
Zdjąłem buty i postawiłem je na przeznaczonej do tego wycieraczce. Czy w tym domu naprawdę nie mogę mieć ani chwili spokoju? Ledwo wszedłem do środka, a Amber już zamierza zarzucać mnie jakimiś głupotami.
-Tak. Zaraz przyjdę- odpowiedziałem skwaszony podnosząc z ziemi kostkę i zarzucając ją sobie na plecy. Powoli powłóczyłem się do pokoju Młodej. Siedziała przy biurku z otwartym brudnopisem i gryzmoliła w nim niestaranne litery. Zawsze kiedy na nią patrzyłem było mi jej coraz bardziej szkoda. Kiedy ja byłem w jej wieku sam odrabiałem prace domowe, jeździłem do szkoły dusznym autobusem, a kiedy coś przeskrobałem dostawałem szlaban, a nie tylko głupie pouczenie. Ogólnie rzecz biorąc byłem dużo bardziej samodzielny niż ona. Być może dlatego ja już w tedy miałem długie spięte w kucyk kręcone blond włosy, których nigdy nie czesałem, a na nogach nosiłem ciężkie buty nie zależnie od tego jak była pogoda, a ona w dalszym ciągu prosiła mamę żeby związywała jej dwa warkocze podczas gdy sama zakładała na siebie różowe misiowate bluzy i przymałe ogrodniczki.
Rzuciłem okiem na te jej wypociny i doszedłem do wniosku, że to co napisała jest całkiem dobre pod względem zarówno stylistycznym jak  i ortograficznym. Całe szczęście. Dzięki temu poprawianie drobnych niedoskonałości nie zabrało mi dużo czasu.
-Myślę, że teraz powinno być już okay.-uśmiechnąłem się oddając jej zeszyt z powrotem.
-Jesteś najlepszym bratem na świecie- przytuliła mnie. Moja siostra była dziecinna i co za tym idzie często nie dawała się lubić, ale nigdy nie rzucała mi się na szyję. Ewidentnie coś było nie tak. Spojrzałem na nią podejrzliwie, a ona kontynuowała- dlatego mam nadziej, że nie obrazisz się jeśli powiem ci, że podebrałam dzisiaj kilka twoich płyt.
Wytrzeszczyłem z niedowierzaniem oczy. Moja siostra kojarzyła mi się tylko i wyłącznie z koronkowymi spódnicami w kolorze godnym określenia lila róż dupę. Byłem mile zaskoczony jednak z obawy iż jeśli nie uświadomię jej, że po mimo wszystko nie podoba mi się,  że zabiera moje rzeczy bez pytania będzie to robiła częściej.
-Mam nadzieję, że nadal są w dobrym stanie- powiedziałem nie umiejąc zdobyć się na nic bardziej nie przyjemnego- i, że niebawem wrócą na swoje miejsce.
-Już wróciły- zapewniła mnie pośpiesznie- Wiesz Des tak naprawdę podbieram je już od jakiegoś czasu.
-Naprawdę?
- Tak, ale pomyślałam sobie, że pewnie i tak się nie zorientujesz jeśli uda mi się wszystko odnosić z powrotem za nim wrócisz ze szkoły, albo imprezy. Nie jesteś na mnie zły?
Uśmiechnąłem się.
-Mogę wiedzieć chociaż co takiego przypadło ci do gustu?
Pokiwała głową.
-Szczególnie Green day. W sumie po za tym czasem słuchałam jeszcze tylko Guns N' Roses.
Byłem zdziwiony. Nie podejrzewał bym, że mojej nieporadnej Amber spodoba się takie brzmienie.
-Chodź ze mną chyba mam coś co może ci się spodobać.
Poprowadziłem ją do mojego pokoju i obdarowałem trzema płytami my chemical romance.
-Mam nadziej, że trafią w twoje nowe upodobania. Tylko proszę zrób coś z tymi ubraniami. Nie każę od razu stawać się żądnym kociej krwi black metalowcem, ale skoro twoje gusta muzyczne są już nie co bardziej wyrafinowane mogła być zrezygnować z niektórych bluz. Bez obrazy, ale do tej pory maiłem cię za fanatyczkę tego ostatnio coraz bardziej popularnego różowego gówna.
-Nic nie szkodzi- jeszcze raz mnie objęła- I dziękuję oczywiście. Naprawdę jesteś najlepszym bratem na świecie.
Roześmiałem się. Amber była niezwykle rozkoszna, ale z drugiej strony zbyt duża na to wszystko co mówiła, robiła i nosiła.
-Cieszę się, że jesteś zadowolona mimo wszystko najwyższy czas żebyś się ulotniła. Muszę się jak najszybciej przebrać. Śmierdzę jak stare skarpety, a znając życie zaraz będzie tu Kay. Muszę doprowadzić się do stanu chociaż względnej używalności.
-Jasne. Tylko mam jedną uwagę. Jeśli chcesz poderwać dziewczynę nie ubieraj tej koszulki z czerwonym napisem i wielkim potworem na plecach. Uwierz mi ona naprawdę nie wygląda lepiej niż szmata wyciągnięta z niedźwiedziej nory.
-Jeśli wielmożna pani tak uważa to nie pozostaje mi już nic jak tylko zapewnić ją, że za niecham jej włożenia.- zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem. Wydaje mi się, że mogła jęczeć coś jeszcze na progu, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Kochałem ją. Była w końcu moją siostrą, ale gdybym słuchał wszystkiego co mówi prawdopodobnie wkrótce bym zwariował.
Otworzyłem szafę stojącą w rogu mojego królestwa i wyciągnąłem z niej koszule w kratę wraz z koszulką z nirvany- tą która kupić można na każdym bazarze. Nie miałem czasu żeby się wykąpać dlatego z psikałem się dezodorantem, a na koniec z pryskałem resztką perfum. Na co dzień kompletnie nie interesowało mnie czy ulatniający się ode mnie zapach jest przyjemny ani czy ubranie w którym jestem było ostatnio prane, ale tym razem postanowiłem przywiązać do tego trochę większą wagę.
Ledwo w spokoju usiadłem na łóżku i wyciągnąłem z kostki przybory szkolne, a dźwięk klaksonu przywołał mnie do okna.
- Jeśli zamierzasz z nami jechać radzę się pospieszyć zwłaszcza, że tego wieczoru na twoim miejscu nie chciał bym przypominać wyglądem spoconej wiewiórki.- wrzasnął Kay kiedy otworzyłem okiennice wychylając się z miniwana. Pośpiesznie zasznurowałem buty. Czas stanąć oko w oko z Lilianną.
Rebeca

sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 2 ( część 4)

Jak zapewne nie trudno się domyślić dalsza część lekcji nie przebiegała normalnie. Pani Bain na nasze nieszczęście dostrzegła fakt iż ktoś ewidentnie zakpił z jej autorytetu i po mimo iż zajęcia dobiegały końca zapytała dwie dziewczyny, które myśląc, że nasza nauczycielka jest rozkojarzona zaczęły pisać do siebie liściki. Kiedy historyczka wywołała je na środek, a potem zadała trzy pytania wyrwane z różnych działów na koniec nagradzając odpowiednio niskimi stopniami miałem ochotę obgryzać paznokcie ze zdenerwowania. Obawiałem się, że wraz z momentem, w którym z powrotem zajmą swoje miejsca to ja zostanę zawezwany pod tablice dlatego, że podczas gdy one stękały usiłując coś wymyślić razem z Sakurą wymienialiśmy godne pożałowania spojrzenie. Na szczęście w raz z chwilą gdy pani Bain zajrzał do swojego kajetu by odczytać nazwisko kolejnego skazańca rozległ się dźwięk dzwonka sygnalizującego koniec naszej męczarni.
Szybciej niż zwykle spakowałem swoją kostkę i wybiegłem z dusznego pomieszczenia. W klasie obok jeszcze przed sekundą matematykę miał jeden z moich niezrównoważonych psychicznie kumpli- Kristofer. Jak zawsze czekał na mnie pod oknem umieszczonym na ścianie na przeciwko żeby razem ze mną udać się na lunch. Na powitanie przybiłem mu naszą zwyczajową piątkę.
-Siema stary !- ucieszył się z naszego spotkania- Coś się stało? Jesteś jakiś przygaszony.
Westchnąłem ciężko. Faktycznie lekcje historii zawsze wpędzały mnie w grobowy nastój.
-W zasadzie nic nad zwyczajnego. Na ostatniej lekcji najzwyczajniej w świecie miałem okazję stanąć oko w oko z niedoszłą samobójczynią.- wymamrotałem całkowicie pozbawiony życia.
- Ło! Gościu powiedz, która to, która to ?! Chodź przykleimy jej żyletę na szafkę!-rozochocił się.
-Nie!- ożywiłem się natychmiast- Nikt nie będzie jej niczego nigdzie przyklejał, a już na pewno nie ja. Zresztą chodziło mi o to, że poddała krytyce zdanie pani Bain, a na koniec wyszła w czasie trwania je zajęć, a nie, że skoczyła z mostu rozciągającego się nad ruchliwą autostradą i zamiast wylądować na twardym asfalcie upadła na przyczepę akurat przejeżdżającego auta wypełnioną po brzegi choinkami.
Kristofer posmutniał momentalnie i otworzył nam drzwi prowadzące do stołówki. Stanęliśmy w  jak na razie krótkiej kolejce pełnej oczekujących na niezjadliwe jedzenie.
- Czekaj czekaj. Co zrobiła ?!- niemal wykrzyknął kiedy wziąłem do ręki swoją porcję ziemniaków polanych bardzo dziwnym sosem mięsnym.
-Przecież już ci mówiłem. Nie zgadzała się z panią Bain w jakiejś kwestii i postanowiła jej to zakomunikować na koniec opuszczając zajęcia zanim dobiegły końca.
-O cholera niezła z niej zawodniczka.- Skomentował.- Ej ludzie- wrzasnął kiedy podeszliśmy  do naszego stolika- Gdzieś po tych obskurnych korytarzach chodzi jakaś ostra laska.
-Lilianna Dellair?-zapytała Sakura. Kompletnie zapomniałem, że chodzimy razem na historię i zgubiłem ją gdzieś w drodze do Kristofera. Swoją drogą trzeba być naprawdę utalentowanym żeby zapodziać kogoś na tak krótkim odcinku.- widziałam ją w czasie zajęć i jak dla mnie jest zwyczajnie charakterna, a wyglądem przypomina trochę czarnego kruka. Jak ty Gaara.
Uśmiechnąłem się, a siedzący naprzeciwko mnie Kay brat Rosy dwa lata ode mnie starszy rozejrzał się do okola.
-No to powiedz Des, która to niebawem zyska tytuł pierwszej poważnej dziewczyny naszego prawiczka?- zapytał z przekąsem.
- Wydaje mi się, że nawet tak podobna do mnie z wyglądu osoba raczej nie zechce nosić takowego miana, ale jeśli zamierzamy zdawać się na Sakurę to będzie to siedząca pod oknem czarna wdowa.-oznajmiłem ruchem głowy wskazując kierunek, w którym powinien spojrzeć żeby dostrzec opisywaną prze nas postać. Na nieszczęście zapomniałem, że z naszego grona nikt po za Rosą nie grzeszy subtelnością i w jednej chwili w stronę Lilianny spojrzał się Kristofer, Kay, Sakura, Siekiera i dopiero co przybyły Mats. Rosa usiłując zachować dobre maniery zerkała tylko z nad talerza licząc, że pozostanie nie dostrzeżona. Na domiar złego obiekt poddany przez nas obserwacji w pewnej chwili odwrócił głowę w naszym kierunku tak, że cyrk, który odstawiliśmy został zauważony. Oczywiście cała nasza siódemka - bo nie będę mówił wam, że jako jedyny na nią patrzyłem- postanowiła udawać głupich i natychmiast każdy z nas odwrócił spojrzenie w drugą stronę.
-No no powiem ci niezła jest.-oznajmił Mats klepiąc mnie po ramieniu.- Radzę ci tego nie spieprzyć. Rzecz jasna mogę się mylić, ale na pierwszy rzut oka nie wygląda na taką, która daje się zchwytać w sidła pierwszemu lepszemu gnojkowi. Bez urazu Des.
-Spoko. Gdybym miał się na ciebie obrażać za każdym razem kiedy mówisz mi coś niemiłego prawdopodobni przestał bym się do ciebie odzywać lata temu.
- Jak mniemam głównie dlatego, że twoja buzia mogła by być nieźle sfatygowana. Bardzo nie lubię kiedy ludzie mnie ignorują.
Roześmiałem się głośno kompletnie nie zwracając uwagi na tacę stawianą tuż obok mnie.
-Cześć- przywrócił mnie do stanu 100% trzeźwości znajomy już głos- Widziałam, że się na mnie patrzycie i postanowiłam zadbać o wasze oczy zjawiając się nie co bliżej. Mam nadziej, że nie macie nic przeciwko. Jestem Lilianna, ale wydaje mi się, że to już wiecie.
W tym momencie Siekiera opętany został nieprawdopodobnym atakiem śmiechu. Sakura patrzyła na niego nie mogąc ukryć wstydu aż w końcu trzepnęła go w głowę jednak ten w dalszym ciągu nie mógł się uspokoić.
-Przepraszam za niego. Co prawda nigdy nie był u psychiatry, ale prawdopodobnie nie jest do końca zdrowy...wiesz co mam na myśli. Mam na imię Sakura. Chodzimy razem na historię świata.-wyciągnęła rękę do naszej nowej towarzyszki.
-Tak pamiętam Cię. Siedzisz na końcu obok chłopaka, który nałogowo wpada na mnie na korytarzu.- zaśmiała się. Niestety wypowiedziane prze nią słowa jeszcze bardziej rozbawiły Siekierę, który na domiar złego próbował przedstawić się przez łzy. Wszyscy jedno głośnie postanowiliśmy to ignorować.
- Chyba masz na myśli mnie.- oznajmiłem nie śmiało- Jestem Desmond i strasznie przepraszam za dzisiaj.
Siekiera, który dzięki Sakurze już odrobinę się uspokoił wrócił do swojego poprzedniego stanu. Miałem ochotę strzelić sobie w łeb. Chyba wiedziałem co tak strasznie bawi mojego przyjaciela. O tuż ostatnimi czasy dosyć dużo wspominałem o naszej nowej koleżance. Przeciętnie jakieś 90% tego co mówiłem dotyczyło właśnie jej. Pozostałe 10% stanowiło potakiwanie na to o czym on mi opowiadał.
-Nic nie szkodzi byłam zwyczajnie zdenerwowana. Swoją drogą całkowici nie potrzebnie- uśmiechnęła się nabierając na widelec trochę ziemniaków.
To była moja jedyna szansa żeby spotkać się z nią po szkole. Uznałem, że tym razem nie zmarnuję okazji.
-Mimo wszystko może chciała byś iść ze mną na imprezę do Sakury w ramach przeprosin-zapytałem-będzie też reszta naszej ekipy- spanikowałem.
Lilianna zastanowiła się przez moment.
-Tak myślę, że może być fajnie. Chętnie się pojawię jeśli rzecz jasna dacie mi odpowiednie wytyczne. Muszę wiedzieć gdzie mam się zjawić.
-Tak pewnie.-zapewniłem ją dostrzegając miny moich przyjaciół. Mogę przysiąc, że wyglądali tak jak by za raz mieli ryknąć śmiechem swoją drogą nie dziwię im się. To chyba najbardziej żenująca próba zaproszenia dziewczyny na randkę w całym moim marnym życiu.
Rebeca

piątek, 24 kwietnia 2015

Ważne !!!

Na początek chciała bym przeprosić wszystkich ludzi, którzy po przeczytaniu ostatniego LABu poczuli się w jakiś sposób urażeni. Wiem, że momentami mogłam wam się wydać bardzo niesympatyczną osobą, ale miałam naprawdę STRASZNIE STRASZNIE zły humor, którego w żaden sposób nie byłam w stanie okiełznać. Na co dzień staram się traktować wszystkich tak jak sam chciała bym być traktowana.
Ogólnie rzecz biorąc jeśli chcecie się o mnie czegoś dowiedzieć to śmiało pytajcie w komentarzach czy wiadomościach prywatnych - christianerosiek@gmail.com . Postaram się udzielić prawdziwych odpowiedzi.
 Jesteście dla mnie naprawdę ważni bo wasza obecność mimo wszystko pozwala mi złapać wiatr w żagle i za to wam szczerze dziękuję.
Rebeca

wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 2 ( część 3)

Muszę przyznać, że po mimo iż raczej nie urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą miałem dzisiaj niesamowitego farta. Mianowicie udało mi się dobiec do klasy na czas. Gdyby mi się to nie udało prawdopodobnie został bym poproszony do odpowiedzi a na nią za cholerę się nie nauczyłem.
W sali było bardzo ciepło, a przez zamknięte okna przedzierały się promienie słońca, które raziły mnie w oczy. Siedziałem na końcu pomieszczenia niemal ocierając się plecami o ustawiony za mną parawan. Obok mnie spoczywała Sakura i usilnie notowała coś w zeszycie, a ja pusto wpatrywałem się w tablice nie mogą zapomnieć wrogiego spojrzenia potrąconej prze ze mnie uczennicy. Było on bowiem niezwykle nie przyjemne i odrzucające, a zarazem miało w sobie coś intrygującego co powodowało, że był bym w stanie potrącić ją raz jeszcze tylko po to by móc znów je zobaczyć.
Wszyscy byli do siebie podobni . Każdy przypominał każdego. Niby od zawsze zdawałem sobie z tego sprawę jednak dopiero teraz było to widoczne aż tak wyraźnie. 
Niektórzy - nie poprawni optymiści- próbowali jeszcze smutno się uśmiechać, ale na myśl o pani Bain, która pierwszy raz w historii tej szkoły spóźniała się na lekcję nawet oni jak by nagle posmutnieli.
Z zamyślenia wyrwał mnie stukot jej brązowych obcasów. Szybko sprawdziłem czy moje książki leżą równo, a praca domowa jest odpowiednio wyodrębniona. Na koniec usiadłem prosto i położyłem ręce na blacie.
Kiedy nasza ulubiona nauczycielka położyła wreszcie filiżankę z kawą na swoim brązowym - zgodnie z jej zaleceniami- wstaliśmy i nie zbyt entuzjastycznie powitaliśmy ją głośnym- ale ,, nie za głośnym"- ,, dzień dobry", na które jak to miała w zwyczaju- nie odpowiedziała. Wyciągnęła natomiast z szuflady swój czarny ,,kajet śmierci", a następnie napisała temat na kredowej tablicy wyglądającej na jedną z tych, które funkcjonowały jeszcze w okresie wojny. 
W klasie panowała cisza spowita unoszącym się wszędzie przerażeniem. 
Chwyciłem długopis, aby móc zapisać powstającą na tablicy notatkę i nie zwróciłem uwagi na smukłą postać po cichu wkradającą się do sali.
-Dzień dobry- powiedziała niemal szeptem szukając wolnego miejsca. Jak zwykle pusta była tylko jedna ławka- bezpośrednio granicząca z biurkiem nauczycielki.
Prawdopodobnie wszystkim przebywającym wówczas w klasie przez głowę przebiegła tylko jedna myśl ,, Już po niej".
Pani Bain nerwowo odwróciła się w stronę wchodzącej do klasy niewiasty. Nie szczególnie obchodziła mnie to z kim jeszcze uczęszczał będę na historię świata dlatego też nie podniosłem głowy z nas zeszytu w myślach usiłując przypomnieć sobie jakieś wiadomości z poprzedniego tematu na wypadek gdybym faktycznie został dzisiaj poproszony do odpowiedzi.
- A cóż ty tu robisz?- dobiegł do mojej oddalonej o setki miliardów kilometrów duszy słowa zdenerwowanej nauczycielki.
-Wydaje mi się , że przyszłam na lekcję, aczkolwiek równie dobrze mogę zjeść obiad. Jestem potwornie głodna.
Usłyszawszy ten delikatny, a jednocześnie zdecydowany głos momentalnie wróciłem do rzeczywistości. Z ostatniego rzędu dostrzegłem stojącą pod tablicą w długiej czarnej spódnicy i luźnej zielonej koszulce z niemal czarnymi włosami i wiankiem świeżych stokrotek na głowie dziewczynę, którą kilka minut temu po raz drugi potrąciłem.
-Jeżeli zamierzasz odzywać się do mnie takim tonem od razu możesz z tond wyjść.
-Zważywszy na panującą w klasie atmosferę propozycja wydaje się być kusząca jednakże nie zamierzam obniżać frekwencji na pańskich zajęciach.
Wszyscy w sali wytrzeszczyli oczy ze zdziwienia. Oto stała przed nami nieznana dziewczyna, której język był tak niewyparzony, że nawet pani Bain najgorsza z najgorszych weszła z nią w nieprzyjemną dyskusję.
nauczycielka opuściła ręce w geście dezaprobaty i wbrew swoim zasadą po prosiłą tylko o dane osobowe, których Lilianna - bo jak się okazało tak miała na imię nieznajoma- nie zamierzała podać.
Kiedy pani Bain, w skazała jej w końcu miejsce, które miała zająć minęła przynajmniej połowa lekcji. Zanurzyliśmy się wówczas w przekazywanym przez naszą historyczkę natłoku informacji dotyczących odkryć geograficznych.
- To dosyć niesprawiedliwe- powiedział Sakura nie podnosząc ręki do góry co wydawało się być czynem samobójczym. Na szczęście pani Bain nie okrzyczała jej pytając jedynie:
-Co takiego młoda damo?
Zapomniałem wspomnieć, że nasza ukochana nauczycielka  nie należała do najmłodszych. Prawdopodobnie miała koło 60 wiosen. Jej włosy były krótkie i przefarbowane na jasny blond przez, który prześwitywała siwizna. Była bardzo ostra, a także niezwykle nie tolerancyjna dlatego fakt iż w ogóle zwróciła uwagę na skośno okom dziewczynę był dosyć niecodzienny.
-Krzysztof Kolumb odkrył nowy ląd. Popchnął na przód u wczesną cywilizację, a tym czasem jakiś inny mężczyzna dostąpił największego zaszczytu i zapisał się na kartach historii jako człowiek od którego nazwiska nosi nazwę jedne z kontynentów. Tymczasem sam Krzysztof dostaje jedynie skrawek ziemi nazwany na jego cześć Kolumbią.
-Jak widzisz droga Sakuro na naszym świecie nigdy nie było zbyt wiele sprawiedliwości. Na szczęście mimo wszystko nazwisko Krzysztofa Kolumba przetrwało i wciąż jest znane. Życzę wam- słysząc te słowa poczułem dreszcz na plecach- aby i was pamiętano za 500 kolejnych lat.
Usłyszałem jak czyjaś torba podnosi się z ziemi i ujrzałem wstającą Liliannę kierującą się w stronę drzwi.
-A ty do kąt się wybierasz moja droga? Obawiam się, że dzwonek jeszcze nie zadzwonił.
Lilianna odwróciła się w stronę nauczycielki mierząc wzrokiem jej niezgrabną, grubawą postać.
-Przepraszam, ale pańskie poglądy kompletnie odbiegają od mich dlatego też postanowiłam iż nie będę dłużej męczyć swoich uszu pańskim gadaniem- oznajmiła z pewnością siebie na jaką nikt nie był w stanie się zdobyć nawet w chwili kiedy po dawał pani Bain imię i nazwisko pierwszego prezydenta USA.
-W takim razie może podzielisz się z resztą klasy własnymi przemyśleniami na temat Krzysztofa Kolumba ?
Byłem zaskoczony. Nie kazał jej nawet wracać na miejsce. Nie kazał jej  ,,przestać się wygłupiać". Nie wpisała jej jedynki z zachowania, a poprosiła aby wygłosiła SWOJE WŁASNE PRZEMYŚLENIA! To niesamowite. Wręcz nieprawdopodobne.
- Któregoś dnia nasze nazwiska i tak deszcz zetrze z grobów. Nie ważne kim będziemy, któregoś dnia spowijemy się gęstą mgłą niepamięci. Po co przeciągać tą chwilę w nieskończoność? Ona i tak nadejdzie.-oświadczyła i wyszła z klasy trzaskając drzwiami. 
Wszyscy uczniowie spoglądali na siebie ze zdziwieniem, a pani Bain nie umiała oderwać spojrzenia od klamki. Wbiłem wzrok w opuszczone przez Liliannę miejsce, a w mojej głowie huczało jedno bardzo ważne dla mnie nazwisko. John Green.
Rebeca