Mimo iż zegar bił 23.30 i jakaś połowa domówki był już za nami ja wciąż miałem nadzieję, że niedawno poznana dziewczyna jeszcze się pojawi.
-Gościu błagam weź wyluzuj. Od jednego bucha jeszcze nikt nie umarł. Odstresujesz się trochę- namawiał mnie Kristofer przystawiając skręta do ust.
-Ile razy jeszcze mam ci powtarzać, że dzisiaj się w to nie bawię?
Sakura pokręciła głową wtulając się w ramię popijającego drinka Siekiery.
-Proszę tylko nie mów, że w dalszym ciągu czekasz na tą laskę.
Skrzywiłem się nie chcąc przyznać, że to prawda
-O stary, nie wiedziałem, że już teraz zajdzie taka konieczność, ale cóż na szczęście jestem odpowiednio przygotowany. Czas otworzyć moją torebkę ratunkową- wrzasnął Kris tak głośno, że prawdopodobnie wszyscy przebywający w domu Sakury zwrócili na niego uwagę, a jako że ludzka ciekawość nie zna granic to z pewnością dopatrzyli się wyciąganej przez niego z kieszeni torebki kokainy. Wyrwałem mu woreczek pełen białego proszku i z powrotem wepchnąłem do jego kieszeni najgłębiej jak było to możliwe.
-Des weź wyluzuj poza tym kurwa gdzie z tymi łapami?!- powiedział odpychając mnie od siebie.
Wiedziałem, że mój kumpel czasem wciąga co nie co więc w sumie nie zdziwił mnie fakt, że ma w kieszeni trochę śniegu aczkolwiek wyciąganie go w miejscu pełnym ludzi wydawało mi się z lekka nie rozsądne.
Sakura roześmiała się.
-Odpuść już. jest piątek. Ona już nie przyjdzie. Albo leży nawalona pod jakąś ławką, albo pije ze swoimi znajomymi. Sorry Gaara, ale chyba trochę się co do niej przeliczyłeś.
Jako że od wieków byłem człowiekiem niezwykle podatnym na wpływy potulnie zaciągnąłem się jointem, który dziwnym trafem nagle wylądowała w mojej dłoni. Towarzyszyły mi gromkie oklaski ze strony znajomych.
- Brawo! Zajęło nam to całe...-Siekiera spojrzał na zegarek. Był już tak wstawiony, że zanim udało mu się z niego co kol wiek odczytać minęło trochę czasu.-...dwie trzy godziny, ale ostatecznie udało nam się sprowadzić cię na drogę pełną łajdaków i narkomanów bez większych perspektyw.- wymamrotał prawie nie zrozumiale, a ja roześmiałem się głośno rozbawiony jego dykcja.
Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie i nawet nie zauważyłem jak czyjaś dłoń wyrywa mi blanta.
-A co to za gówno?- zapytał odległy głos.
-Żadne gówno- zaprotestował Kristofer- Najdroższy towar na mieście. Nie znajdziesz lepszego. Słowo harcerza.
Lilianna sztachnęła się i oddała skręta Krisofi.
-Jak dla mnie bez szału - oceniła wyciągają paczkę marlboro.- Mogę się dosiąść?
W odpowiedzi pokiwałem twierdząco głową, a Sakura Kris a nawet prawie nieprzytomny Siekiera dostali ataku śmiechu.
-Tylko na tyle cię stać? Od trzech godzin pieprzysz tylko o jej "idealnych" włosach, a kiedy wreszcie się pojawia potrafisz zdobyć się tylko na lekceważący ruch głową? Nie wiem ile razy już ci to mówiłam, ale jesteś beznadziejny.- Kwiat Wiśni nie szczędziła komplementów.
Poderwałem się z miejsca i lekko zachwiałem, a na konie podałem rękę Liliannie poprawiłem leżącą na dywanie pufę i palnąłem najgłupszą mówkę jaką tylko zdołałem wymyślić.
-Och miłościwa pani, a cóż to za pytanie? To miejsce wręcz nie może doczekać się twoich jędrnych pośladków!
Rozbawiona dziewczyna spoczęła w naszym gronie i odpaliła pierwszego papierosa.
-Faceci- skomentowała- co oni by bez nas zrobili.
-Święte słowa- przytaknęła jej Sakura.
Kolejne godziny mijały dosyć szybko. Okazało się, że nasza piątka, a raczej szóstka dlatego, że chwile po naszym powitaniu dołączył do nas Mats miała całkiem sporo wspólnych tematów. Lilianna była jeszcze lepszą osobą niż to sobie wyobrażałem. Inteligentna, błyskotliwa, a do tego całkiem nie brzydka. rzec by można, ż urodą grzeszyła jak mało która istota.
-Dlaczego tyle palisz?- zapytał Siekiera. Kiedy tylko Sakura przypomniała sobie, że prawdopodobnie to właśnie jej chłopak będzie naszym kierowcą zabroniła mu brać do ust nawet najmniejszego łyka alkoholu dlatego stan Kuroyuukiego był obecnie w miarę stabilny.
-Właśnie, to bardzo dobre pytanie. Od kąt do nas przyszłaś ani chwili nie spędziłaś nie emitując dymu do atmosfery.
Lilianna zaciągnęła się.
Lilianna zaciągnęła się.
-Widzicie, papierosy mają dla mnie bardzo symboliczne znaczenie.
-O matko- westchnął Siekiera. Zdecydowanie nie był typem filozofa.
-Mianowicie?-dopytałem ciekaw jej odpowiedzi.
-,,I tak każdy skończy jak papieros wypalony".- powiedziała tajemniczo.
- Co to znaczy?- Byłem bardzo zainteresowany tym co ma do powiedzenia.
-To fragment tekstu piosenki zespołu z za oceanu, którego jak mniemam nie zna nikt na tym kontynencie. W każdym razie bardzo lubię ten cytat. Prawdopodobnie dlatego, że całkowicie się z nim zgadzam. Ludzie są jak papierosy. Mogą trochę różnić się opakowaniem, ale wewnątrz zawsze mają to samo i któregoś dnia się skończą nie zależnie jak będzie wyglądała ich śmierć, w końcu nastąpi. W każdym w którymś momencie zgaśnie płomień życia i zostanie rzucony na ziemię. Tak jak by nigdy nic nie znaczył. Reszta naszego gatunku o nim zapomni dlatego, że na naszej ziemi jest jeszcze cała masa innych ludzi, fajek.
Chyba do tej pory przeceniałam swoją inteligencje. Nie wiedziałem co powinienem odpowiedzieć. Nie chciałem wchodzić z nią w dyskusję na ten temat bo na pewno by mnie zagięła już na samym jej początku.
- Co to znaczy?- Byłem bardzo zainteresowany tym co ma do powiedzenia.
-To fragment tekstu piosenki zespołu z za oceanu, którego jak mniemam nie zna nikt na tym kontynencie. W każdym razie bardzo lubię ten cytat. Prawdopodobnie dlatego, że całkowicie się z nim zgadzam. Ludzie są jak papierosy. Mogą trochę różnić się opakowaniem, ale wewnątrz zawsze mają to samo i któregoś dnia się skończą nie zależnie jak będzie wyglądała ich śmierć, w końcu nastąpi. W każdym w którymś momencie zgaśnie płomień życia i zostanie rzucony na ziemię. Tak jak by nigdy nic nie znaczył. Reszta naszego gatunku o nim zapomni dlatego, że na naszej ziemi jest jeszcze cała masa innych ludzi, fajek.
Chyba do tej pory przeceniałam swoją inteligencje. Nie wiedziałem co powinienem odpowiedzieć. Nie chciałem wchodzić z nią w dyskusję na ten temat bo na pewno by mnie zagięła już na samym jej początku.
-Aha. - wydukałem tylko nie umiejąc wydobyć z siebie ani jednego słowa na temat togo co przed chwilą usłyszałem.- A reszta tych twoich przemyśleń? Z tego co pamiętam mówiłaś w liczbie mnogiej o dostrzeganej przez ciebie symbolice.
Uśmiechnęła się.
-To co prawda nie jest żadną metaforą... ale wcześniej wspominałeś, że lubisz Johna Greena. Zapoznałeś się z jego twórczością w całości?
Pokiwałem głową.
-Zastanów się zatem nad istotą palącej Alaski.
Zrobiłem o co mnie poprosiła jednak jedyne co przyszło mi na myśl to to, że Alaska paliła po to by któregoś dnia umrzeć. Ciężko było mi uwierzyć, że właśnie to kazała mi przeanalizować Lilianna.
-Czekaj, nie za bardzo rozumiem co masz na myśli- powiedziałem zmieszany, a moja rozmówczyni wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
-Ale jak to? Przecież powiedziałeś, że czytałeś każda jego książkę.
-Bo czytałem-odpowiedziałem obojętnie.
-W takim razie nie rozumiem czego nie pojmujesz- oburzyła się.
-Wydaje mi się- zaryzykowałem- że to trochę.. no nie wiem... zbyt proste? Zbyt nieskuteczne?
Lilianna zdziwiła się.
-Widzisz wywołanie śmierci na skutek palenia papierosów to bardzo długi proces. Poza tym żeby dostać rak płuc trzeba by wypalać nieprawdopodobną ilość fajek dziennie. Nie sądzę żebyś zarówno ty jak i Alaska była w stania aż tyle napalić.
Lilianna zamyśliła się i przez moment trwaliśmy w milczeniu, które zdawało się trwać wiecznie. Siekiera, który tylko przysłuchiwał się naszej rozmowie obserwował z zainteresowaniem rozwój sytuacji. Nasz nowa towarzyszka musiała mówić naprawdę ciekawie dlatego, że tyrpnął on rozmawiającą z jakąś dziewczyną o kręconych włosach Sakurę.
- Nie wiem jak dla Johna Greena i nie wiem jak dla samej Alaski, ale dla mnie każdy kolejny papieros to krok w stronę spełnienia marzeń. Każdy kolejny buch, którym się delektuję pozwala poczuć jak na moich dłoniach powoli zaciskają się kościste palce śmierci. To trochę tak jak gdybym bawiła się z nią w chowanego, a nasza rozgrywka miała by z góry ustalonego zwycięzce. Kiedy mam w ustach fajkę Kostuchna widzi moją sylwetkę i zbliża się w jej stronę, ale kiedy jest na wyciągnięcie ręki cygareta niespodziewanie się kończy, a ja znikam za kolejnym drzewem zmuszając ją do dalszych poszukiwań.
Nie odpowiedziałem jej czekając aż uzupełni swoją wypowiedź. Nie znałem jej zbyt długo, ale mimo wszystko wiedziałem, że to jeszcze nie koniec jej monologu.
-W zasadzie- dodała w końcu- każdy z nas gra ze śmiercią w taką grę. Ty też Desmondzie, tylko nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Kiedy robisz coś niebezpiecznego, kiedy pojawia się zagrożenie jeśli dobrze wytężysz słuch usłyszysz jej oddech, poczujesz jej dotyk, a może nawet zobaczysz skrawek jej peleryny, ale nie chwycisz jej za dłoń bo uda Ci się ukryć by w spokoju wyczekać dnia, w którym nie będzie już ani jednej bezpiecznej nory. To straszne, ale taka jest prawda, a ty mówiąc, że palenia papierosów tylko po to by umrzeć jest zbyt banalne ani trochę się nie mylisz jednak obawiam się, że sama śmierć nie należy do trudniejszych.- uśmiechnęła się smutno, a w około nas zebrała się cała nasza siódemka zasłuchana w jej słowa.
-Późno już. Powinniśmy się zbierać- powiedział Kay- Spokojnie odwiozę nas nie pozwolę mu prowadzić w takim stanie. Lilianna?
-Tak?
-Możesz jechać z nami.
Rebeca